Taką śmierć wielu może sobie tylko wymarzyć. W piękny upalny majowy dzień,
po wypiciu kilku piwek przy stole na podwórzu, nasz sąsiad Maciek po prostu się
przewrócił. I już się nie podniósł.
Na dzisiejszej mszy pogrzebowej ksiądz proboszcz mówił o zadośćuczynieniu, o grzechach i
o słabościach zmarłego.
Tyle, że Maciek miał nie tylko ogólnie znane słabości.
Maciek był naszym sąsiadem (sąsiadem moich dziadków, a potem moich
rodziców i moim) przez swoje sześćdziesiąt sześć lat.
Hodował gołębie i króliki, uprawiał swój sadek i ogródek i
był dumny ze starych pięknych drzew wokół swojego domu. I na swoim więcej niż
skromnym domu wywieszał w święta narodowe porządną flagę biało-czerwoną.
Był też w czymś zupełnie wyjątkowy. Pewnie mało kto
zwrócił na to uwagę, ale chodnik przed jego domem był najbardziej posprzątany w
całej wsi i jako jedyny w całej wsi zawsze był odśnieżony idealnie do czysta od
ogrodzenia do ulicy, a jak trzeba było to dodatkowo posypany. Ostatni kawałek prawdziwie śląskiej schludnej ulicy był właśnie przed domem Maćka i jego rodziny.
Ludzie mówią o Maćku różnie. Ale niech sobie mówią.
Nigdy nie usłyszałam od niego złego słowa,
przekleństwa, nigdy nam nie ubliżał, nigdy nie przeklinał mnie, mojej mamy,
mojego ojca czy mojej siostry, nigdy nam nie groził (jak to robi jeden z
sąsiadów)
Nigdy niczego nam nie zdemolował, nie ukradł, nie zepsuł,
nie korzystał z naszej własności (jak to robią inni sąsiedzi)
Nie był wścibski, nie szpiegował, nie węszył, nie śledził,
nie donosił, nie podglądał i nie podsłuchiwał nas ani naszych gości (jak to
robią inni sąsiedzi)
Nigdy nie zrobił nam żadnej złośliwości (jak to
robią inni sąsiedzi)
Nie wchodził nikomu w drogę, nikomu nie szkodził,
nie wtrącał się w nie swoje sprawy, nie ruszał co nie jego, nie rządził się na
cudzym.
Maciek był kulturalny i uprzejmy wobec nas i
naszych gości tak, jak to tylko było możliwe. Uważał nas tak, jak my jego.
Był dyskretnym stróżem naszego podwórza i naszego obejścia,
a kiedy trzeba było (lub takie miał poczucie) był stróżem interweniującym.
Był porządnym pomocnym sąsiadem.
To on zauważał, że jesteśmy chore, że nie dajemy
sobie rady i robił to, co uważał, że może dla nas zrobić o nic nie pytając. Kiedy
zmarł mój ojciec to nie tak zwana rodzina czy którykolwiek z kościółkowych sąsiadów tylko
Maciek po prostu nam pomagał. Kiedy byłam po wypadku tylko Maciek przejmował
się tym, że moja mama nie radzi sobie z pracami wokół domu i brał miotłę nie patrząc
zapłaty.
Nigdy o tym nie zapomnę.
„Nie tym jesteście wielcy co macie, ale co robicie
dla innych.” Biorąc pod uwagę jaką opinię miał Maciek nikt w tej wsi nie zrobił
dla nas tak dużo jak on i żaden świętoszek nie może
się z nim nawet porównać.
Maćka nie zobaczyliście nigdy w pierwszych ławkach kościoła,
ani tym bardziej biegnącego fałszywie do komunii. Żył jak umiał, jakie miał
możliwości. Raz lepiej, raz gorzej. Jak każdy z nas. Był prawdziwym
człowiekiem, a nie faryzeuszem. I Pan Bóg to widział. I za to otrzyma on swoją nagrodę.
Dziękuję Wam Maćku za wszystko. Niech Wam nigdy nie zabraknie kolejnego piwka za każdą dobrą
minutę.
A najpierw zmarzła u Maćków lipa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz