Niniejszym ogłaszam zakończenie sezonu w przetwórni.
W tym roku królował dereń.
Owoców zawsze było dużo, ale krzew jak wszystkie inne, nigdy nie był tylko nasz, zawsze trzeba się było liczyć z interwencja innych współwłaścicieli lub miłośników. W tym roku nowe porządki, nowe przetwory.
Tak jak donosiłam z owoców dzikich ostał się tylko dereń. W sumie zebrałam około 12 kg owoców z jednego krzewu.
Zbieranie dereniu to codziennie godzina schylania się. Bez względu na pogodę. Nie wiem więc czy rynkowa cena 18 zł za kg owoców tej rzadko uprawianej rośliny to tak wiele, w roku, w którym czereśnie kosztowały 22 zł?
Lubię proste smaki, proste potrawy, proste przepisy. Minimum ingerencji, czasu, wysiłku i kosztów. Umyć, wrzucić, zagotować. Schować albo zjeść.
Nastawiłam nalewki, zrobiłam sok, syrop, przecier (mus), a ostatni malutki zbiór, dosłownie wydarty ptakom spod dziobów, zalałam syropem.
Te ostatnie owoce były takie, jak należy - ciemnoczerwone, miękkie, słodkie, pachnące i smakujące słońcem.... Grzechem było je przetwarzać, nawet na konfiturę.
Oczywiście nie zrezygnowałam ze śliwek. W sierpniu wyjęłam z kredensu ostatnie ubiegłoroczne zalewy. I wszystko wskazywało na to, że będę musiała obejść się smakiem. Na koniec sezonu doczekałam się racjonalnej ceny na te owoce i zasłoiczkowałam. Uwielbiam wyjąć słoiczek prawie surowych śliwek i zrobić ryż czy makaron ze śliwkami albo zjeść je prosto ze słoiczka. W tym roku część przesmażyłam z cukrem (tyle tylko, żeby nie były surowe), a część zalałam gorącym syropem i zagotowałam. Do kolejnego sezonu powinno wystarczyć.
Mama przerabiała pomidory i grzyby, duże grzyby. W tym roku, kiedy grzyby rosną w oczach w każdym miejscu chyba każdy (poza mną) robił grzyby.